sobota, 5 lipca 2014

Maska miętowa, czyli nakładam pastę do zębów na twarz... :D

Nie lubię masek, maseczek, mask sheetów. Te ostatnie zwyczajnie mi się zsuwają z gęby więc ograniczam ich używanie. Kochałam Uguisu, nie za zapach, ale za działanie. Ale Słowiki przestały kupkać i nie ma więcej... Zaprzestano produkcji maski juz ponad rok temu niestety.Kończę już Kose i ich kolagenowe maseczki. Jedyne chyba, które mnie nie podrażniają. Tyłka nie urywają, nawilżają i odwieżają, no ale cóż więcej mają zrobić przez 20 minut?

Mam swoją ulubioną maskę, zamawianą tutaj.
Już sama nazwa mnie zachwyca:

Queen Helene, The Original Mint Julep Masque




Używam jej już od mniej więcej 3 lat raz w tygodniu oraz w przypadku jakichkolwiek wrogich gosci na gębie. Pachnie porządną miętową pastą do zębów. Mogłabym ją zjesć... Tak własnie, kocham wszystko co miętowe, a najbardziej miętowe lody z czekoladą. M. nazywa je pastą do zębów.  A ja wariatka nakładam pastę do zębów na twarz... Sam sobie szaloną żonę wybrał więc niech się męczy. Bo M. mięty nie lubi...
Jest naprawdę jasno zielona, ładnie zielona.  Idealna na "zieloną noc"
Stosowana raz w tygodniu starcza na mniej więcej 3-4 miesiące( w zależnosci od grubosci nakładanych warstw), a kosztuje niecałe $4! Czyli mało. Będę kupować aż skończą produkować. 
Nakładam na gębę pokrywę zielonej pasty, dosć grubo i trzymam z pół godziny. Latem jest wspaniała, bo chłodzi! Zimą podkręcam grzejnik. Efekty warte wyższego rachunku za prąd. :) Co mniej więcej 5 minut spryskuje wodą termalną lub hydrolatem.Zasycha dosć szybko. Teraz miętowym! Istne szaleństwo! Przez pół godziny  jestem w miętowym raju! Niestety cholernie ciężko ją zmyć, zwłaszcza jak się nałoży grubszą warstwę. Ale nie narzekam nakładam rano i potem wskakuje pod prysznic. Paćka wszystko, co napotka na swojej drodze. Ale kochamy się więc jestem wyrozumiała.
W przypadku inwazji nieprzyjaciół znikają dużo szybciej. Maska fantastycznie odswieża i rozjasnia ( na jeden dzień rzecz jasna!) Skóra jest miękka i gotowa na lotion i krem. 

Nasze pierwsze spotkanie skończyło się piskiem, piekło jak  ogień... ale minęło! Na szczęscie, bo już sam zapach nakazywał cierpieć.

Poniżej Mickey Diablica?? Spotkana wczoraj na dworcu. Czyli ogonki są w modzie!
Ale do rzeczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz