piątek, 11 lipca 2014

Praca...praca ... bo pracowac trzeba!

Miało byc o pracy i bedzie!
Do grudnia pracowałam na pełny etap w galerii fotograficznej obslugujac klientow, papierkowa robota, fejsbuk i te sprawy. Galeria zmienila sie w wersje online, ale wciaz kilka godzin w tygodniu tam dorabiam.

Obecnie prowadze kilka lekcji w dwoch przedszkolach. Przyznam, ze calkiem fajna praca, ale jest warunek: TRZEBA naprawde LUBIC DZIECI! A ja je lubie! 

Od razu mowie, ze zadnym ekspertem od nauczania nie jestem. Odsylam do Ani z Tochigi. W Japonskich przedszkolach ucze dopiero miesiac. Przedtem pomagalam w angielskim dwom japonskim rodzinon mieszkajacym w Danii. Nie mam dyplimow uprawniajacych  do nauczania jezyka, zadnych egzaminow jezykowych. Kochani Rodzice zapisali mnie na angielski gdy mialam lat 6 i tak zostalo. Przez dluzszy czas ei sbuntowalam! ale chodzilam. Jakos jezyk wszedl do glowy. Jestem pewna ze wymowa jest daleka od bycia native, ale staram sie nad nia pracowac i sobie gadam do lustra przynajmniej 3 razy w tygodniu! Znajomy Kanadyjczyk zauwazyl roznice, wiec kontynuuje!

Jak wygladaja moje lekcje?
Stawiam na zabawe! Spiewamy piosenki- piosenkarka ze mnie kiepska, ale moje Karaluszki sa wyrozumiale. 
Ucze dzieci w wieku od 3 do 6 lat w jednym i 4-10 w drugim przedszkolu/ szkole. w jednym nie mam narzuconej tresci nauczania, co jest fajne! Realizujemy sobie program ktory sama narzuce. Nigdzie nie pedzimy, uczymy sie slowek, gramy w gry ipt.
Przyznam ze po 4 godzinach, a tyle trwa jeden dzien jestem wykonczona, ale przeszczesliwa, kiedy idac do bramy Karaluchy krzycza/ see you!! i pokazuja czego sie nauczyly.  W drugim jestem tyko asystentka nauczycielki, jest plan nauczania, ale zmieniamy go liedy potrzeba. Takze da rade dostosowac, gdy lekcja tego wymaga. 

Co wiecej o pracy nauczyciela w Japonii?
Placa dobrze, Zawsze mozna dorobic. Wciaz szukam dodatkowychc godzin, we wtorek  mam kolejna rozmowe o prace. 

Ja pracuje w prywatnych przedszkolach po kilka godzin w tygodniu i musze sie sama troszczyc o ubepieczenie i skladki emerytalne, jezdze w rozne miejsca (dojazd zajmujr troche czasu) W zamian za to sama sobie ukladam godziny pracy. Czyli sa zalety i wady. Nie narzekam, bo lubie to co lubie.

Nadeszla moja ulubiona pora roku! Skwar i zar leje sie z nieba!

środa, 9 lipca 2014

Czerwcowe denka

Pierwszy post z debkowej serii dopadl i mnie.
Ostatnio tylko zuzywam i staram sie nie kupowac, chociaz grzeszki juz popelnilam ( Sidmool i male zamowienie z ebaya na OHUI The First Cell Revolution).
Zrobilo sie juz super goraco, czyli makijaz z geby splywa- uzywam tylko korektora pod oczy i rozu, oczywiscie tusz do rzes byc musi. Uzywam korektora Helenki,ale jakos specjalnie zadowolona nie jestem... a moze taka ciapa ze mnie i nie umiem sie nim umalowac. No nic, on trwa i trwa... otwarty dluzej niz 6miesiecy, ale trzymam go w lodowce i nic sie z nim nie dzieje, wyglada jak wygladal.

Zaczynami denka:
1. olejek do zmywania tuszu od Fasio- dobry oj bardzo dobry produkt. Wyczesuje rzeczy, nie ciagnie. Skonczyl sie dosc szybko, ale wyszorowalam i nalalam olejku z avokado i uzywam dalej.

2. Kremy do rak: Nivea, super smierdziuch od Kiss me, i uwielbiany przez blogerki Isana z mocznikiem. Nivea jest przewspaniala i zawsze mam jedno opakowanie. Super tania i wydajna. Nie tak gesta jak ta w metalowym opakowaniu, idealna do rak. 
Kiss me- smierdzi jakims mentolem, ale nie jakims fajnym... Pozostawia filtr, zmeczylam go i wiecej nie kupie. Byl super tani. Jego zaleta poza cena to rozmiar. Malutkie opakowanie wejdzie nawet do kieszeni.

Krem Isana z mocznikiem- nie rozumiem zachwytow , chociaz spowodowaly zakup 2 kremow. U mnie sie w ogole nie sprawdzil. Dlonie po 5 minutach sa suche jak przed aplikacja. Znalazlam na niego sposob: wycisnelam calosc do pudeleczka po balsamie i dodalam kilka kropel pantenolu i olejku jojoba. I stosowalam na noc. Spisal sie znakomicie. Z kolejnego kremu przygotowalam identyczna mieszanke.
3. Dwufazowy plyn do demakijazu Ziaja. Klasyk- dobry plyn, wystarcza na miesiac codziennego stosowania. Zmywa dobrze, ale tylko po uprzednim uzyciu olejku. Wcale mi to nie przeszkadzalo bo pierwszy etap zmywania rzes to wlasnie olejek Fasio(pozniejsza samorobka). Pozostawia film, ale i tak zaraz po nim nakladam olejek DHC i wykonuje 3-minutowy masaz, wiec problemu nie ma. Podsumowujac to jest przyzwoity produkt za niska cene.

4. Plyn do demakijazu Bifesta Bright Up- przyzwoity plyn za niskie pieniadze. Nie jest tak wydajny jak sadzilam, bo do porzadnego oczyszczenia potrzeba ze 3-pompki, ale cena wynagradza. 

5. Skonczylam hydrolat oczarowy, ale zdjecia zapomnialam zrobic. Najlepszy jaki jest. Swietnie odswieza i ma fantastyczny zapach. Spryskuje nim twar zawsze i wszedzie, nic dziwnego, ze znika w tempie blyskawicznym.

6. Woda termalna Avene- klasyk. Uwielbiam i bede kupiwac. jeszcze jedna w zapasie...

Oczywiscie czysciki do ciala tez byly, ale kupuje tylko refille wiec nie ma co wrzucac zdjec. Maja myc o to robia.
Postaram sie wrzucac denka co miesiac, a jutro naskrobie cos o tym, co ja wlasciwie tutaj robie.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Gmarket! i Sidmool do walki z pandą...

Przyszedl czas na zakonczenie odwyku. Zdecydowalam sie na zakup tylko jednej rzeczy poza top coatem od Rimmela.
Mianowicie zainteresowana "odrastajacym policzkiem" Azjatyckiego Cukru oraz swoja super  cienka skora pod oczami postanowilam wejsc na gmarket i wydac kase, czy slusznie okaze sie za jakis czas. 
zamowilam Human Oligo Repair Ampoule, zeby pogrubic skore pod oczaki, a moze i zredukowac zbedne krechy, ktore wrednie zaczynaja sie pojawiac. M nie ma zadnych... gdzie jest sprawiedliwosc? 


Zamowienie z Gmarketu okazalo sie dziecinnie proste, mimo opisu w jezyku koreanskim. Cwanie wybralam aukcje z tylko jednym przedmiotem, zeby byc pewna co dostane. 

Zamowienie zlozone w 3go lipca zawitalo do mnie  dzisiaj! cale 3,5 dnia- skladalam w nocy. Ale wyslane EMS-em, wiec nie ma sie co dziwic. Ponizej ogromny karton,

a w nim super slodki kartonik:

I gęba sie od razu cieszyc, nie takie wazne juz bylo co jest w srodku.

Otwierajac zobaczylam to:

Zamowilam od razu dwie ampulki, bo wysylka w tej samej cenie.Jedna butelke juz wyjelam z kartonika. Uwielbiam szary papier i szare kartony (wariatka) wiec bylam jeszcze bardziej szczesliwa!
Dodatkowo dostalam czarne mydlo, z czego jeszcze nie wiem. 2 mask sheety i 4 tabletki?! o co chodzi? 
Zaraz bede szukac co to za dropsy wrzucili... Dam M, on zje ;) wyprobuje czy to zjadliwe...

Od razu zmylam korektor i nasmarowal sie serum. Zrobilo sie cieplo i od razu myslalam, ze to koniec. Ale zaczerwienienie nie wyszlo, czyli bede uzywac. Wchlonelo sie dosc szybko, czyli i na dzien sie nadaje.

Zamowilam jeszcze jeden zestaw probek OHUI First Cell Revolution Essence Advanced i OHUI Age Recovery  Super Anti-Aging Essence ( dla M na blizny potradzikowe). Wszystko powinno przyjs w tym tygodniu. Beda testy o recencje.
I po tych zakupach odwyku ciag dalszy. Wciaz mnostwo zostalo do zuzycia.

Dzisiaj leje i siapi, czyli lezie tajfun. Pora deszczowa zmierza ku koncowi. nie byla az taka zla, a po niej nadchodza tropiki, czuli wyciagam najszersze kiece jakie mam, bo w niczym innym nie przetrwam. 

sobota, 5 lipca 2014

Jak to paskud strzeze sekretow... czyli Pan Maz z Peru

iA to tak wlasnie... jak gotuje to uzywam tego co akurat jest w lodowce. Nie tworze listy zakupow akurat na golabki, ktore watpei zeby sie doczekaly debiutu w mojej kuchni. Wspominalam, ze ze mnie len? 

Takze zadnych bigosow, czy innych pierogow u nas nie ma. Sa za to zapiekanki, makarony i ciasta.

W weekendy gotuje M i stara sie przyrzadzac tylko peruwianskie potrawy.
Od ceviche po carapulcra, ktorego zreszta nie znosze...

Najfajniejsze, a jednoczesnie okropnie wkurzajace jest to, ze bierze przepisy z domu i je chowa! A jak przygotowuje jedzenie to zasuwa drzwi od kuchni i burczy jak probuje cos podejrzec... Oczywiscie moge sobie sprawdzic z czego co jest zrobione, ale uznalam ze calkiem mi to ja reke- od peruwianskiego jedzenia jest on. Ja tylko jem. Oczywiscie jak mi cos zasmakuje to marudze o powtorke z potrawy. Ale zyczenia tak jakby rozplywaja sie w powietrzu i dostaje to co jemu sie zamarzy.

Dzisiaj byla potrawa jedna z moich ulubionych: Papa a la huancaina.

zadna filozofia- ugotowane ziemniaki a na nich sos i jajko na twardo. Tak, jajka na twardo dorzuca fo kazdej potrawy... kupujemy hurtowo...
Ten sosik bardzo lubie, jest dosc pikantny  i gesty. Powinien byc bardziej lejacy, ale akurat taki wyszedl. Jeszcze zostalo i zamierzam podkrasc na kolacje. Ale zwykle musze sie dzielic...

Cebiche- surowa ryba marynowana w soku z cytryny z kolendra i innymi przyprawami, ktorych nazw oczywiscie nie pamietam. dodatkowo z prazona duza kukurydza i inna kukurydza- choclo jak dobrzr pamietam. Pysznosci! lubie bardzo! Osmiorniczka i slodki ziemniorek tez sie zalapali!

Paskud bardzo lubi polska kuchnie: schabowe, pierogi, czerwony barszcz, ktory oczywiscie mamy w proszku... tak... wystarczy na az po swietach.

Takze u nas kulinarnie bardzo roznie. Weekendy przewaznie peruwianskie, zwykle dni... to co sie nawinie ;) 

Dzisiejsze szalenstwo w postaci 2 postow uwazam za zakonczone. Postaram sie wrzucac nasze weekendowe potrawy, bo sa o wiele ciekawsze niz moj makaron z pesto i orzeszkami. 


Maska miętowa, czyli nakładam pastę do zębów na twarz... :D

Nie lubię masek, maseczek, mask sheetów. Te ostatnie zwyczajnie mi się zsuwają z gęby więc ograniczam ich używanie. Kochałam Uguisu, nie za zapach, ale za działanie. Ale Słowiki przestały kupkać i nie ma więcej... Zaprzestano produkcji maski juz ponad rok temu niestety.Kończę już Kose i ich kolagenowe maseczki. Jedyne chyba, które mnie nie podrażniają. Tyłka nie urywają, nawilżają i odwieżają, no ale cóż więcej mają zrobić przez 20 minut?

Mam swoją ulubioną maskę, zamawianą tutaj.
Już sama nazwa mnie zachwyca:

Queen Helene, The Original Mint Julep Masque




Używam jej już od mniej więcej 3 lat raz w tygodniu oraz w przypadku jakichkolwiek wrogich gosci na gębie. Pachnie porządną miętową pastą do zębów. Mogłabym ją zjesć... Tak własnie, kocham wszystko co miętowe, a najbardziej miętowe lody z czekoladą. M. nazywa je pastą do zębów.  A ja wariatka nakładam pastę do zębów na twarz... Sam sobie szaloną żonę wybrał więc niech się męczy. Bo M. mięty nie lubi...
Jest naprawdę jasno zielona, ładnie zielona.  Idealna na "zieloną noc"
Stosowana raz w tygodniu starcza na mniej więcej 3-4 miesiące( w zależnosci od grubosci nakładanych warstw), a kosztuje niecałe $4! Czyli mało. Będę kupować aż skończą produkować. 
Nakładam na gębę pokrywę zielonej pasty, dosć grubo i trzymam z pół godziny. Latem jest wspaniała, bo chłodzi! Zimą podkręcam grzejnik. Efekty warte wyższego rachunku za prąd. :) Co mniej więcej 5 minut spryskuje wodą termalną lub hydrolatem.Zasycha dosć szybko. Teraz miętowym! Istne szaleństwo! Przez pół godziny  jestem w miętowym raju! Niestety cholernie ciężko ją zmyć, zwłaszcza jak się nałoży grubszą warstwę. Ale nie narzekam nakładam rano i potem wskakuje pod prysznic. Paćka wszystko, co napotka na swojej drodze. Ale kochamy się więc jestem wyrozumiała.
W przypadku inwazji nieprzyjaciół znikają dużo szybciej. Maska fantastycznie odswieża i rozjasnia ( na jeden dzień rzecz jasna!) Skóra jest miękka i gotowa na lotion i krem. 

Nasze pierwsze spotkanie skończyło się piskiem, piekło jak  ogień... ale minęło! Na szczęscie, bo już sam zapach nakazywał cierpieć.

Poniżej Mickey Diablica?? Spotkana wczoraj na dworcu. Czyli ogonki są w modzie!
Ale do rzeczy.